• RSS
  • Delicious
  • Digg
  • Facebook
  • Twitter
  • Linkedin
Posted by Cathy - - 3 komentarze

Ostatnie moje zakupy to m.in woda perfumowana Mirage Oriflame.
Mam znajomą, która zajmuje się sprzedażą tych kosmetyków i za każdym razem obiecuję sobie, że nie wezmę od niej nawet katalogu, po czym znowu ląduję z czymś kompletnie mi niepotrzebnym :( 

Tak było i w tym przypadku. Zapach w katalogu zaciekawił mnie swoją innością i dość ciężkimi nutami. Niestety, skłonność do wyraźnych, intensywnych i raczej ciężkich perfum jest u mnie nieuleczalna i fakt, iż czasem prysnę się czymś lżejszym i nieco łatwiejszym w odbiorze spowodowany jest raczej litością dla otoczenia niż moim gustem. Nic nie poradzę na to, że moim top 10 w zdecydowanej czołówce są takie zapachy jak : Ange ou Demon Givenchy, Crystal Noir Versace, Organza Givenchy, a nawet Opium czy Nu YSL.

Od producenta:

Odkryj magię ukrytą w każdej kropli czarującego zapachu Mirage! Tajemnicze nuty żywicy elemi, ostrego wetiweru i róży tworzą powabną, pełną niepokojącej zmysłowości miksturę, która wyzwoli Twoje ukryte namiętności!
Nuty zapachowe: żywica elemi, róża, wetiwer.
Cena: 95 zł / 50ml (cena w promocji 59,90 zł)


Skład: Alcohol Denat., Aqua, Parfum, Benzyl Salicylate, Peg-40 Hydrogenated Castor Oil,Coumarin, Hydroxycitronellal, Geraniol, Limonene, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Eugenol, Cinnamyl Alcohol, Bht, Isoeugenol, Disodium Edta
Mimo iż moje dotychczasowe doświadczenia z zapachami Oriflame były raczej kiepskie (mówiąc krótko - nie przepadam za nimi), to skusiłam się na wodę, gdyż cena, w jakiej ją zakupiłam, to nawet nie całe 50 zł.
Pomyślałam sobie, że nawet jak mi nie przypadnie do gustu, to za taką cenę najwyżej zużyję ją do jakiś innych celów. No i zakupiłam w ciemno flakonik.

Właśnie, flakonik... O ile na zdjęciu prezentuje się znośnie, choć już podejrzewałam nutę lekkiego kiczu i tandety, to w rzeczywistości jest tylko gorzej :( Nie wiem czemu ubzdurałam sobie, że będzie tak sympatyczny w odbiorze jak np. Tendre Poison Diora (chyba skojarzenia kolorystyczne) - oczywiście o flakoniku cały czas mowa, gdyż zapachowo to zdecydowanie inne bajki. Dostajemy natomiast niesamowicie tanio wyglądającą buteleczkę z okropnym korkiem i jakoś dziwnie naniesionym cieniowaniem.


Sam zapach jest dokładnie taki, jak większość zapachów Oriflame - ostry, świdrujący, drażniący w pierwszych nutach, potem kompletnie banalny i tani, a na sam koniec, kiedy zaczyna się robić miło i ciekawie - po prostu znika. Choć muszę przyznać, iż trwałość w przypadku Mirage jest nieco lepsza niż pozostałych testowanych przeze mnie wcześniej zapachów Ori ( z wyjątkiem Precious, które trwają i trwają i trwają i ... zabijają na raty, choć ja i tak mam do nich jakąś dziwną perwersyjną słabość - kupione tylko po to, by spryskać się raz, po czym na kilka miesięcy nie móc na nie spojrzeć... a potem zatęsknić znowu :)


Zdecydowanie nie jest to zapach biurowy i codzienny, gdzie zapach powinien raczej być tłem, delikatnym podkreśleniem. O nie. Mirage lubi grać pierwsze skrzypce.Wybija się na plan pierwszy, krzyczy wręcz i nie daje ani przejść obojętnie, ani o nim zapomnieć. Ciepły, lekko drzewny, żywiczne nuty, na mnie nawet odrobinę bursztynu po jakimś czasie ujawnia. Właściwie to czuję w nim znacznie więcej niż w nutach zapachowych podanych przez producenta. A już na pewno nie czuję w nim róży ( i całe szczęście). I ten miks mógłby być całkiem niezłym początkiem i zapowiedzią czegoś ciekawszego, kuszącego i intrygującego. Ku mojemu rozczarowaniu jest nie tylko początkiem, ale i rozwinięciem, a nawet zakończeniem. Płaskim, lekko plastikowym, zmieniającym jedynie swoją intensywność...
Żeby chociaż jeszcze wzbudzał jakieś cieplejsze emocje u męskiej części. Nic z tego.




Nie mówię, że to zły zapach. Nie. Ma swój urok. Tylko ciężko mu się przebić. Myślę, że to mistrzowsko zmarnowany potencjał, jaki nie został w pełni wykorzystany. Mógłby to być idealny zapach na zimowe wieczory. Nie ciepły, bezpieczny i otulający słodko jak kocyk, ale rozgrzewający i z pazurem.
Niestety. Mógłby być, ale nie jest...
Ja swój wykorzystuję póki co jako spryskiwacz do dywanu, zasłon i innych ciężkich materiałów, gdyż jest na tyle trwały, że przez kilka dni lekko wyczuwalny zapach żywicy, drzewnych nut czuć w domu, bez jego świdrującej intensywności. W tym celu spisuje się nawet nieźle i dość przyjemnie się z nim czuję. Nosić go jednak na sobie nie chcę...


Moja ocena:  4/10

[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze



Jak zwykle na koniec piątkowego wieczoru, przyszedł czas na maraton filmowy.

Tym razem w  propozycjach znalazł się m.in.  Crazy Heart ("Szalone Serce" 2009).
Reżyseria: Scott Cooper
Scenariusz: Scott Cooper
Premiera: 30 kwietnia 2010 (Polska), 6 grudnia 2009 (Świat)
Produkcja: USA
Gatunek: Melodramat, muzyczny, obyczaj


Bad Blake (Jeff Bridges) to podstarzały muzyk country, który lata świetności ma już za sobą. Alkohol, choroby, rozwody, problemy z samym sobą, są jego codziennością. Właściwie w pewnym momencie jedynym jego problemem jest to, jak zdobyć pieniądze na kolejną butelkę whiskey. Zdobywa je podróżując od miasteczka do miasteczka, grając w podrzędnych barach i staczając się coraz bardziej. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze dziennikarkę, Jean Craddock(w tej roli Maggie Gyllenhaal), która chce zrobić z nim wywiad. Bad jeszcze nie przypuszcza, że to wydarzenie będzie początkiem całkiem nowej drogi w jego życiu..



Historia niesamowicie banalna, nie posiadająca kompletnie nic oryginalnego w swojej treści ani przekazie, właściwie trudno sobie wyobrazić bardziej schematyczny obraz, ale jednocześnie oglądając film nie mogłam się pozbyć dziwnego i paradoksalnego uczucia ciepła w stosunku do głównego bohatera. W każdej minucie tego filmu czuć realizm i kompletny brak sztuczności, pompatyczności i nieprawdziwych zachowań (może poza spanielowatym, jak ja to określam, wyrazem oczu Jean, która w każdej scenie wygląda jakby za chwilę miała się rozpłakać). Brak tu wielkich słów, nie ma żadnej akcji, jest nudno, leniwie, ale za to przyjemnie...I nawet muzyka country nie drażni swoim brzmieniem (choć ujrzeć Colina Farrela śpiewającego country w życiu bym się nie spodziewała)


Osoby liczące na hollywoodzki obraz, który widza wciska w fotel z pewnością poczują się rozczarowane. Ci, którzy szukają czegoś innego w kinie, czegoś, co nie krzyczy i nie serwuje nam miliona wybuchów na sekundę, wystrzelanych tysięcy magazynków i wiader wylanej krwi, ale też nie wymaga jakiegoś wytężonego wysiłku intelektualnego, z pewnością mogą być zadowoleni.Film prosty, a jednocześnie zapadający w pamięć i z pewnością wzruszający. Z gatunku tych, które zostawiają nas z delikatnym uśmiech na twarzy po ostatniej klatce...

Oficjalny trailer filmu :


Moja ocena: 7/10
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 1 komentarze

Po wakacjach zostały jedynie miłe wspomnienia i masa zdjęć. Jednym z ostatnich letnich wydarzeń był wyjazd do Krakowa z moją córką, gdzie spędziłyśmy przesympatyczny tydzień.
Udało mi się spotkać z dwiema fantastycznymi dziewczynami, które poznałam dzięki wizażowi, a dzięki jednej z nich miałyśmy przesympatycznego przewodnika po zakamarkach Krakowa, dzięki czemu zobaczyłyśmy znacznie więcej niż udałoby nam się podczas samodzielnych wypraw.

 
Poniedziałek : przyjazd do Krakowa, zameldowanie, rozpakowanie, po czym wyjście na miasto i pełne zamieszania spotkanie z A. (Kraków niby niewielki i blisko wszędzie, ale udało nam się w ciągu kilku minut wykonać kilkanaście połączeń w celu ustalenia, gdzie się znajdujemy i dlaczego, choć teoretycznie poruszamy się w odpowiednim kierunku, nadal siebie nie widzimy :D Okolice Smoka Wawelskiego okazały się zbyt mało charakterystycznym miejscem jednak :)

Wtorek : wyprawa do Wieliczki. I to był chyba jeden z mniej udanych dni naszej tygodniowej wycieczki. Od samego rana padało, było zimno, ponuro i gdyby nie fakt, iż siedzenie w pokojach absolutnie nas nie interesowało, nie wiem, czy udałoby nam się zebrać w sobie i zdecydować się na wyjazd. Gdy dotarłyśmy do Wieliczki (po dość męczącej drodze busikiem z Ronda Matecznego, gdyż jak się okazało, naszymi współpasażerami byli głównie obcokrajowcy, którzy dość żywo dyskutowali w różnych językach - japoński/koreański/chiński? pojęcia nie mam, ale jakiś azjatycki z pewnością, po angielsku, niemiecku i chyba rosyjsku...) okazało się, że nie wzięłyśmy ze sobą parasoli, a zakupić nie było gdzie (nie zbaczając zbytnio z trasy). Biegiem puściłyśmy się do kopalni, gdzie jak się okazało, pogoda absolutnie nie odstraszyła zwiedzających, gdyż w kolejce czekałyśmy ponad godzinę...
Ale przynajmniej kopalnia mojemu dziecku się podobała (mój entuzjazm przy 4 już wizycie w Wieliczce nieco osłabł) :)

wrr... i właśnie sobie przypomniałam, dlaczego m.in zrezygnowałam z blogspota :( Formatowanie obrazków szlag trafił i mimo starannego ich rozmieszczenia z odpowiednimi wymiarami, po zapisaniu, blogspot zrobił mi sieczkę z mojego wpisu i obrazki w opisach od środy rozmieścił sobie dowolnie, wg własnego, nieodgadnionego "widzimisię"...
W wolnym czasie ponaprawiam i uzupełnię...
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze


Stos książek do przeczytania rośnie w zastraszającym tempie, a czasu jakoś nie przybywa, więc powróciłam do starego sposobu bycia na bieżąco z lekturami, czyli mówiąc krótko - do czytania wszędzie i zawsze kiedy się da (podczas jazdy samochodem - oczywiście jako pasażer, podczas posiłków - tych samotnych, podczas czekania w kolejce u lekarza i każdej innej sytuacji, gdzie mogę spokojnie przeczytać choć kilka stron).
I tym oto sposobem udało mi się książkę "Strefa światła", o której dzisiaj mowa, przeczytać w ciągu 2 dni.

"Strefa światła. Walka o szczęście - historia prawdziwa" Wiktorii Zender to kontynuacja "Strefy cienia". I choć poprzedniej pozycji nie czytałam (jeszcze), to nie wpływa to na odbiór drugiej części tej opowieści. 
Trudno uwierzyć, że ta historia zdarzyła się naprawdę. Autorka książki (WZ to pseudonim) opowiada nam o swoim życiu z psychopatą (w I części), natomiast druga część to zapis jej walki o normalne życie po tym, jak została oblana kwasem przez mężczyznę, któremu kiedyś ufała i którego, jak jej się wydawało, kochała... 
Poznajemy ją w momencie, kiedy budzi się na sali operacyjnej i trudem odtwarza ostatnie wydarzenia, które doprowadziły ją do tego miejsca. Nie wie jeszcze wtedy, że to dopiero początek koszmaru, z jakim przyjdzie jej się zmierzyć. Pozbawiona twarzy, wykończona bólem zarówno psychicznym jak i fizycznym, upokorzeniem, z jakim się spotyka każdego dnia staje przed dylematem - poddać się, czy walczyć o normalność...A nawet o miłość...

Dość ciekawa lektura i choć traktująca o niełatwym temacie, to jednak napisana lekko i w sposób, który sprawia, że mimo iż nie ma tam wartkiej akcji, sensacyjnych wątków, tajemnic i zagadek do rozwikłania, to jednak książka wciąga.

Historia głównej bohaterki sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad własnym życiem. Refleksje, do jakich skłania lektura z pewnością pozwalają nieco inaczej spojrzeć na własne problemy i to, z czym borykamy się każdego dnia. I zadajemy sobie pytanie, czy tak ogromna determinacja, odwaga i upór, jaki charakteryzuje bohaterkę książki, tkwi w każdym z nas? Czy bylibyśmy w stanie się zdobyć na to wszystko, co ona? A także - przypomina, iż nic nie jest stałe i że drobiazgi, na które nie zwracamy uwagi, gdyż wrosły w naszą codzienność tak bardzo, że ich nie zauważamy, również są ważne....

Zastrzeżenia mam jedynie do stylu autorki, który nie do końca do mnie przemawia. Ale może właśnie przez prostotę tej opowieści książkę czyta się tak dobrze i tak szybko. I z pewnością zostawia swój ślad...

Moja ocena : 6/10
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 4 komentarze

Czuję się ostatnio jak zbuntowana nastolatka, która na wszystko ma jedną odpowiedź "nie!". Nie wiem, czy to już kryzys wieku średniego (!), hormony, jesienna aura, czy jeszcze coś innego, ale dobrze się nie dzieje...
Właściwie warczę na wszystkich i wszystko. I nawet już nie szukam pretekstów by warczeć. Warczę dla zasady chyba. Bo tak i już...
I choć staram się, naprawdę się staram, to nie ma dnia, żeby nie mieć ochoty trzasnąć drzwiami, zostawić wszystko i rzucając "sorry, ja się wypisuję" zniknąć. Choć na jakiś czas. Tak po prostu. By nie musieć się zmuszać.... By nie zastanawiać się rano, co tym razem pójdzie nie tak i co jeszcze może się skopać. Bo przecież za dobrze nie może być, prawda?

Rzuciłam palenie.
Ale jakoś łatwo, bezboleśnie, niezauważalnie wręcz. I co? Powinnam się cieszyć i być z siebie dumna. Tylko jak tu cieszyć się z sukcesu, który przyszedł tak łatwo? Sukcesu nieokupionego najmniejszym nawet trudem czy wyrzeczeniem. Myślałam, że będzie trudniej. Nie było. W takim razie po co ja 2 paczki fajek dziennie wypalałam do tej pory? Bez sensu..



(zdjęcie zaczerpnięte ze strony www.topnews.com.sg)

I jakoś nie znajduję nic, co mogłoby sprawić, że "bez sensu" zniknie na jakiś czas z mojego słownika.
Wyjazd? Przecież dopiero wróciłam z wakacyjnych wojaży.
Zakupy? Ale co niby miałabym kupić? Kosmetyki? Wolne żarty! Ciuchy? Przecież i tak w nic się nie zmieszczę! Książki? Sterta pozycji do czytania leży i wciąż czasu znaleźć nie mogę na sięgnięcie po nie... Poza tym przecież nie mam kasy. Właściwie.
 

Są dwie opcje - albo coś się zmieni (czyt. podejmę jakieś drastyczne i nie do końca przemyślane decyzje stawiając wszystko na jedną kartę), albo zwariuję...
Ewentualnie przyzwyczaję się do tego, że jest jak jest... A to chyba najgorsza z opcji jednak. Mimo wszystko.







A na koniec, sama siebie porządnie opier ... Bo przeczytałam to, co napisałam i doszłam do wniosku, że rzeczywiście jest to wpis godny nastolatki z problemami wieku dojrzewania. Zdrowa jestem? Jestem (przynajmniej na tyle, ile jestem w stanie stwierdzić, bo z badaniami jak jest, każdy wie...). Mam wspaniałą córkę? Mam. (to nie ulega żadnej wątpliwości). Mam gdzie mieszkać, za co żyć i co do garnka włożyć? Ano mam (raz jest lepiej, raz gorzej, milionerką nie jestem, willi z basem również nie mam, ale pod mostem nie mieszkam i chleba z mielonką jeść też nie muszę).Jestem obok mnie ktoś, dla kogo jestem ważna i na kogo mogę liczyć? Mam.(tu chciałabym przemycić podziękowania za cierpliwość dla moich humorów :*)
Grzeszę w takim razie chcąc czegoś więcej?
Pewnie tak...


[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze

Po prawie rocznej przerwie zdecydowałam się powrócić do prowadzenia tego bloga, nieco zmieniając jego schemat.
Od dzisiaj mam zamiar go nieco bardziej uporządkować i wg moich obecnych zamierzeń (które jak się obawiam, zostaną dość szybko zmodyfikowane przez życie) wyglądać będzie tak :

Poniedziałek - luźne notatki, przemyślenia, zapiski
Wtorek - jeszcze nie mam pomysłu, wolne miejsce
Środa - recenzja książki ostatnio przeczytanej
Czwartek - prywatnie, czyli nieco niezbyt osobistych (czyt. bez wynurzeń bardzo intymnych) notatek
Piątek - filmowo (tradycją się stało, iż piątek to dzień, kiedy wychodzimy gdzieś na kolację, potem jakieś spontaniczne i niezaplanowane wydarzenia, powrót do domu, seans filmowy i ... cała reszta :) 
Sobota - zakupowo, czyli moje ostatnie zakupy (mineralne oczywiście wciąż będą trafiać do bloga mineralnego
Niedziela - okienko, nie mam jeszcze sprecyzowanego pomysłu (a raczej mam kilka, ale wciąż się waham, które wybrać :)


Mam nadzieję, że ten uporządkowany sposób prowadzenia bloga zmusi mnie do większej systematyczności i choć odrobinę pomoże w zapanowania nad bałaganem, jaki obecnie w moim życiu panuje...
[ Ciąg dalszy ... ]