• RSS
  • Delicious
  • Digg
  • Facebook
  • Twitter
  • Linkedin
Posted by Cathy - - 2 komentarze

Przyznam szczerze, iż dawno nie wyszłam z kina z tak mieszanymi uczuciami. Nie byłam nastawiona na ambitne i wymagające kino, ale nie lubię, gdy ktoś serwuje mi ogłupiającą papkę pozbawioną jakiegokolwiek sensu i próbuje ukryć niedociągnięcia masą efektów specjalnych.
Sama fabuła filmu (nie jestem pewna, czy słowo 'fabuła' nie jest tu nieco na wyrost użyte) jest banalna - świat w obliczu Apokalipsy i rozpaczliwa walka ludzi o przetrwanie. O ile jestem w stanie znieść amerykański patos i klasyczną budowę mega hitów czyli : dobro zostaje wynagrodzone, zły bohater zawsze ukarany, a Amerykanie udowadniają, że są pępkiem świata, to nie jestem w stanie przełknąć połączenia idei filmu katastroficznego z żałosnymi humorystycznymi elementami.
Nie wspomnę nawet o wołających o pomstę dialogach, które są wplecione chyba jedynie po to, by film nie był niemym obrazem.
Z drugiej jednak strony efekty specjalne zastosowane w 2012 są na tyle warte obejrzenia, ze 2 godziny spędzone w kinie nie uważam za czas całkiem stracony. Głośno, intensywnie i dość realnie było na pewno...
Polecam jedynie tym, ktorzy do kina udadzą się z podobnym nastawieniem do mojego - obejrzeć, jak bardzo rozwinęły się możliwości współczesnej techniki komputerowej. Ewentualnie dla nachosów, bez których seans filmowy moim zdaniem nie jest kompletny :D

Temat przepowiedni Majów dotyczącej samych wydarzeń w grudniu 2012 został potraktowany bardzo po macoszemu i niejako został włączony jako tło do przedstawienia obrazów kataklizmów i zagłady, co mnie ogromnie rozczarowało. Liczyłam na coś więcej chyba...
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze





Hmm... Koniec świata końcem świata, ale na film chętnie się wybiorę. Miejsca zarezerwowane, więc jutro- relacja z kina :) Liczę na ciekawe efekty specjalne, choć podejrzewam, iż większośc tych najbardziej robiących wrażenie została już tradycyjnie pokazana w trailerze.. Na ambitną fabułę nie liczę - ma mnie wgnieść w fotel i sprawić, bym chciała się schronić w ramionach mojego towarzysza :) I tyle..


[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 2 komentarze

Przyznaję - zapomniałam całkiem o tym blogu...

Czasu ostatnio u mnie naprawdę mało, wieczne zabieganie i coraz potężniej ogarniające mnie zmęczenie sprawia, że zastanawiam się nad zmianami. Nad wieloma zmianami...
I sama już nie wiem, jak wylądowałam w punkcie, gdzie śpiąc 2-3 godziny na dobę nie znajduję już czasu na drobne przyjemności czy krótki chociażby wypoczynek.
Znajomi przestają już nawet dzwonić z pytaniem, czy możemy się spotkać, skrzynki mailowe zapełnione dziesiątkami wiadomości bez odpowiedzi, a ja patrzę na to wszystko i dopada mnie coraz większe przerażenie, jak to wszystko ogarnąć...
To, co wcześniej było frajdą i sprawiało mi wiele radości, obecnie stało się obowiązkiem. Zaczynam się łapać na tym, że już nawet nie wiem, po co pewne rzeczy robię. Wiem, ze świat się nie zawali, gdy się zatrzymam i odpuszczę. Wiem, że nic wielkiego się nie stanie, gdy przestanę. I wiem też, że pewnie nawet nie zostanie to zauważone. Więc po co to wszystko robię?

Nawet fakt, iż udało mi się zrzucić 5 kg (dla własnej satysfakcji, żeby udowodnić sobie, że jeszcze wciąż "chcę = mogę" ) nie cieszy mnie tak, jak powinien. Rodzi wyrzuty sumienia, że czas poświęcony na trening mogłam przeznaczyć na coś innego...

Zastanawiam się, gdzie jestem... I jak z tego miejsca wyjść. Bo nie podoba mi się tu wcale...
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 1 komentarze

Znikam na jakiś czas. Nie wiem, ile to potrwa - 2-3 dni, czy tygodnie, miesiące. Jest mi źle i kompletnie nie mam ochoty rozmawiać absolutnie z nikim, nie chcę zmuszać się do uśmiechu, do udawania, ze wszystko jest ok, bo nie jest...

"I close my eyes and hope that this is just another dream
Reality can't really be as bad as it seems
I hope for something better but I'm waiting for the worst
And when I open up my eyes I see the bubble burst
All my dreams are broken as the world is torn apart
Was it really meant to be this way right from the start
If this is all we live for then I wish that I was dead
Just so I could stop these thoughts from going through my head
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 1 komentarze

Skoro już zaczęłam muzyczne tematy, to pociągnę je dalej. Muzyka w moim życiu jest bardzo ważna. O ile tv praktycznie nie oglądam, to nie wyobrażam sobie dnia bez muzyki. Słucham jej sprzątając, odreagowując ciężki dzień, a także biorąc długą kąpiel i robiąc masę innych równie prozaicznych czynności.
Nie potrafię jednoznacznie określić typu muzyki, jaka jest mi bliska, nie umiem zamknąć się w określonym gatunku, gdyż praktycznie z każdego są perełki, którym z przyjemnością pozwalam brzmieć...
Lista moich faworytów muzycznych :
1. Bon Jovi - niekwestionowany lider. Za całokształt :D
"Always", "Bed of roses", "Thank you for loving me", "I'll be there for you", "This ain't a love song", to idealne kawałki na te chwile, gdy z nostalgią oddaję się wspomnieniom i potrzebuję wyciszenia. Piękne ballady i elektryzujący głos, ckliwe teksty i wieczór z chusteczką gwarantowany :D
"Unbreakable", "Bang a drum", "Keep the faith", "Who says you cant't go home"- doskonałe przy sprzątaniu :D Fantastycznie mi się przy tym ogarnia mieszkanie nieudolnie kręcąc się w rytm muzyki :) Ani się obejrzę, jak sprzątanie skończone..
Występy Jona na żywo to osobny temat i za każdym razem wprawia mnie w zdumienie fakt, jak bardzo seksowny może być męski uśmiech (nie wspomnę o sposobie, w jaki porusza się na scenie :D )
2. Meat Loaf- od wielu, wielu lat w ścisłej czołówce. Przygodę z nim zaczynałam oczywiście od klasyki, czyli "I'd do anything for love". I w tym się zamknęłam przez jakiś czas. Aż do dnia, kiedy usłyszałam "Bat out the hell" i ciarki mnie przeszły. Potem przyszła kolej na "Paradise by the dashboard light (czyli "Do you love me?
Will you love me forever?
Do you need me?
Will you never leave me?
Will you make me so happy for the rest of my life?
Will you take me away and will you make me your
Wife?
I gotta know right now
Before we go any further
Do you love me !!!?
Will you love me forever !!!?

Let me sleep on it
Baby, baby let me sleep on it
Let me sleep on it
Ill give you an answer in the morning"
I ten kawałek długo u mnie był numerem jeden. Do chwili, gdy poznałam "Couldn't have said better" w duecie z Patti Russo... Totalna magia między nimi i coś, co sprawiło, że zobaczyłam nagle w nim mężczyznę, a nie tylko wspaniałego piosenkarza. I nagle nie wiedzieć czemu, wydał mi się całkiem sexy, choć znacznie odbiegający od moich dotychczasowych wyobrażeń na temat męskiego ideału :)
"You have the right to remain silent
I'll get the lights... you get that smile
and you say nothing at all
Well I couldn't have said it better myself
Tonight the conversation takes the fall
Just love me like you love nobody else.."
Dziś mam na koncie prawie wszystkie wydane przez niego albumy :)
3. Celtic Woman. Odkryłam tą grupę kilka lat temu zupełnie przypadkiem. Pierwsze spotkanie nie było zbyt obiecujące - wstyd się przyznać, pomyślałam - znowu jakieś wyjące laleczki :)
Dopiero, gdy usłyszałam "Caledonię" i "Mo Ghile Mear" postanowiłam przyjrzeć się im bliżej. I zostałam z tą muzyką na dłużej. Niesamowicie piękne kobiety, wspaniałe wokale i autentycznie zachwycające, wysmakowane show, jakie robią na scenie. Koncert w Slane Castle z 2006 roku na DVD zakupiłam jak tylko znalazłam na ebayu :) Uwielbiam celtyckie i irlandzkie klimaty, a w ich utworach można znaleźć tego całkiem sporo
4. Orthodox Celts - to dość specyficzna grupa, tylko i wyłącznie dla fanów tradycyjnych irlandzkich nut. Urzekli mnie swoim wykonaniem "Star of the County Down" i ani się obejrzałam, jak kupilam płytę. Jeden z moich ulubionych utworów to "Can you get me out"
5. Loreena McKennitt - zachwycający głos i utwory przy których mam dreszcze. Słuchając "Highwaymana" nie mogę oprzeć się wrażeniu, że czytam zapierającą dech w piersiach tragiczną i przejmującą powieść, a nie słucham kawałka muzycznego.
6. Michał Bajor - jeden z najlepszych męskich głosów w Polsce. Aktor o dość irytującej mnie osobiscie powierzchowności, ale przy jego piosenkach zapomninam o tym, jak bardzo działa mi na nerwy i tonę w dźwiękach i słowach jego muzyki. Słuchać nauczyła mnie osoba, która była przelotem w moim życiu, ale zostawiła po sobie wiele ciepłych wspomnień.."Chciałbym", "Moja miłość największa", "Nie opuszczaj mnie" już zawsze będą kojarzyć mi się z tą osobą...
7. Romek Roczeń - fantastyczny człowiek i wspaniały głos. Jego koncerty na żywo dają taką dawkę pozytywnej energii, że z każdego wracam naładowana na następny tydzień :) Jeden z moich ulubionych wykonawców szantowych. Niesamowite ciepło w głosie i urzekająca barwa głosu sprawiają, że nie tylko świetnie się bawię na jego występach, ale także odpływam słuchając "Kobiet z portu", "Emeryta" czy "Wilka"... Trzeba go koniecznie posłuchać na żywo.
8. Pink - to moje zdziwienie i zaskoczenie. Wcześniej kojarzyła mi się z kolejną rozwrzeszczaną amerykańską gwiazdeczką i nie miałam ochoty nawet poznać jej bliżej. Aż pewnego dnia zupełnie przypadkiem usłyszałam cover Janis Joplin "Piece of my heart", a zaraz po nim "Dear Mr President"... To był dla mnie szok. Nagle okazało się, że Pink ma swietną barwę głosu i potrafi coś więcej niż biegać jak oszalała po scenie.. "The one that got away"w wersji akustycznej zachwyca.
A prosty i nieskomplikowany kawałek "Live me alone" wykonuje tak genialnie, że mogłabym go słuchać każdego ranka (może dlatego, ze słowa idealnie pewnego dnia wpasowały się w to, co czułam ... )
Go away
Give me a chance to miss you
Say goodbye
It'll make me want to kiss you
I love you so
Much more when you're not here
Watchin all the bad shows
Drinking all of my beer

I don't believe Adam and Eve
Spent every goddamn day together
If you give me some room there will be room enough for two
Tonight
Leave me alone I'm lonely
I don't wanna wake up with another
But I don't wanna always wake up with you either
No you can't hop into my shower
All I ask for is one ***kin' hour
You taste so sweet
But I can't eat the same thing every day
Cuttin off the phone
Leave me the ***k alone
Tomorrow I'll be beggin' you to come home"
9. Metallica - mimo, iż na tej liście wylądowali na tak dalekim miejscu, to zupełnie szczerze mogłabym umieścić ich w ścisłej czołówce. Nie ma nic lepszego na doła niż ustawienie głośności na max, załozenie słuchawek i pozwolenie, by ich muzyka wypełniła całą mnie... Mimo, iż uwielbiam ich ballady, to jednak znacznie częściej sięgam po nich wtedy, gdy jestem totalnie wkurzona... Kilka minut z Metallicą pozwala mi odreagować :)
10. Evanescence - równiez z gatunku tych mocniejszych brzmień (choć nie podoba mi się kierunek, w jakim zmierzają).

Ciężko zamknąć się w dziesiątce ulubionych artystów. Jest cała masa kawałków, które uwielbiam, choć płyty, z jakich pochodzą, niekoniecznie w całości wielbię równo mocno.
Przykładem tego jest "Na zakręcie" Krystyny Jandy (piosenka o mnie i moim życiu), czy "Promise me" Beverly Craven (tu wspomnienia głównie wysuwają ją na znaczącą pozycję), "Always" Whitney Houston (jak wyżej), pojedyncze kawałki z repertuaru Aerosmith, IRY (ale tej starej, dobrej), Shout (czy ktoś ich jeszcze pamięta), Edyty Geppert (choć tu raczej znaczna większość), "Czwarta nad ranem" SDM (ryczę przy tym za każdym razem), Susan McKeown, The Sandcarvers, Mary Black, czasem Vill Gill w rozsądnej dawce (tak, tak, przyznaję:D), czasem nawet Blake Shelton i "Austin", Leonard Cohen i polski Zembaty, oczywiście Janis Joplin, The Doors, utwór "Postcards from L.A", fantastyczny znajomy z YT - Krzysztof M. jego wykonanie "Dutchmana" powala mnie za każdym razem, gdy go slucham.... ("My Island" również) I wiele, wiele innych :)
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze

Moja przygoda z Jonem zaczęła się wiele, wiele lat temu, kiedy byłam jeszcze w liceum.
Pomijam już fakt, iż utwory BJ kojarzą mi się nieodłącznie z bardzo wiele znaczącą dla mnie (do dzisiaj) osobą...
W tamtych czasach dostęp do muzyki był znacznie bardziej ograniczony niż obecnie i pamiętam, z jakimi wypiekami na twarzy szukałam płyt i kaset. A gdy na naste urodziny dostałam od mojego ówczesnego chłopaka płytę "Slippery When Wet" (którą zresztą mam do dzisiaj), byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. I choć w dość szybkim czasie znienawidziłam utwór "Never say goodbye" równie mocno jak dedykację z płyty, to obecnie z ogromnym sentymentem po nią sięgam.
Piosenki z gatunku lekkich i łatwych, ale za to jak przyjemnie się tego słucha :)


Moim ostatnim absolutnym hitem jest stary utwór w przepięknym wykonaniu. "Bed of roses"...
Podejrzewam, że mężczyzna, który zaśpiewałby mi to w taki sposób jak Jon, mialby poważne problemy z moim odczepieniem się od niego:D Mogłabym sluchać tego równie długo i nieprzerwanie, jak innego równie mocno emocjonalnie dla mnie nacechowanego kawałka - "Always"

To właśnie Jona słucham, gdy jest mi źle, smutno, tęsknię za czymś, co minęło bezpowrotnie, kiedy mam ochotę zamknąć się w czterech ścianach i nie oglądać nikogo i niczego.



"Now your pictures that you left behind
Are just memories of a different life
Some that made us laugh, some that made us cry
One that made you have to say goodbye
What I'd give to run my fingers through your hair
To touch your lips, to hold you near
When you say your prayers try to understand
I've made mistakes, I'm just a man
...
Well, there ain't no luck
In these loaded dice
But baby if you give me just one more try
We can pack up our old dreams
And our old lives
We'll find a place where the sun still shines .."


A do tego ten niesamowicie sexowny uśmiech Jona, który z każdym rokiem wygląda coraz lepiej i nie traci tego czegoś, co sprawia, że patrzenie na niego jest czystą przyjemnoscia kenyit
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze

W ubiegłym tygodniu udało nam się wyjechać na chwilę do mojej babci na wieś.. Pogoda wspaniała, cisza, spokój i gdyby nie wszędobylskie pająki, których wyjątkowo nie cierpię i mało luksusowe warunki (dość łagodne określenie), to mogłabym powiedzieć, że niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
Szkoda, że tak krótko i szybko trzeba było wracać...
Kilka fotek z moją córką w roli głównej (ja, jak zwykle- z drugiej strony obiektywu :) )

[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 2 komentarze

Temat wiary jest trudnym i budzącym wiele kontrowersji tematem i mimo, iż przekonana byłam, że staram się żyć w zgodzie z wiarą, jaką wyznaję, to dzisiaj okazało się, że pójdę do piekła jak nic...
A wszystko za sprawą tych dwóch filmików.

Abstrahując od powieści Pani Rowling (choć ocenę Harrego Pottera zostawiam innym), zastanawiam się, czy naprawdę zainteresowanie powieściami, w których magia jest nieodłączym elementem rzeczywistości w nich kreowanych, jest naprawdę czymś tak strasznym, że osoba taka jak ja (czyli wychowana w wierze chrześcijańskiej), absolutnie nie powinna się do nich zbliżać, czy też komuś tu wyprano nieźle mózg...
Doszukiwanie się w tym wszystkim propagowania zła, ukrytego mrocznego przesłania, nie przypomina nieco żałosnej afery z Teletubisiami? Czy naprawdę nie możemy już traktować powieści takimi, jakie one są? Dzieci tak robią i najbardziej przerażające jest to, że zanim nie usłyszą wypaczonych poglądów na ten temat, im samym do głowy by nie przyszło doszukiwanie się w tym wszystkim ukrytej symboliki...
Idąc tym tropem powinniśmy chyba spalić na stosie wszystkie powieści fantasy, a nawet posunąć się dalej i wykreślić z literatury braci Grimm i innych twórców bajek. Jaś i Małgosia? Jedna z najbardziej makabrycznych historii, jakie można sobie wyobrazić. Żywcem Jasia do pieca? A Czerwony Kapturek, gdzie wilk pożera babcię a leśniczy bez mrugnięcia okiem go rozpruwa?
Weźmy też pod lupę wioskę Smerfów (tylu facetów i tylko jedna babka?I skąd tam Smerfuś się wziął, ha?) a zaraz po nich Bolka i Lolka i ich podejrzaną męską przyjaźń i fakt, że nie są zainteresowani Tolą...
STOP!
Czy tylko w mojej głowie aż do tego momentu nie rodziły się tak chore skojarzenia? Czy przeżyłam ponad 30 lat wychowana na zdemoralizowanych podstawach i dlatego nie dostrzegam w tym wszystkim ZŁA? Mam nadzieję, że to nie moja naiwność pozwala mi sądzić, że rozum dano nam właśnie po to, by ocenić, czym jest zło i umieć je samemu rozpoznać.

Co do samego Harrego Pottera. "To jest przyjaźń dwóch satanistów. Nie, trzech satanistów. A nawet 4 satanistów , można by tak makabrycznie zażartować...". Pozwoliłam sobie zacytować autorkę wypowiedzi odnośnie bohaterów wcześniej wspomnianej powieści dla młodzieży. Stwierdzenie, że czytanie książek o HP kończy się makabrycznymi praktykami rodem z horrorów, równie dobrze można by odbić argumentem, iż przeczytanie Starego Testamentu niesie ze sobą równie poważne zagrożenia, bo czyż nie ma w nim mrożących krew w żyłach opisów? Dokąd nas to zaprowadzi?

Ok, w takim razie wrzucam do tego samego worka powieści CS. Lewisa, przesiąknięte okultyzmem i czarną magią (tylko jak się to ma do tego, że Lewis był teologiem i autorem literatury chrześcijańskiej?). Szkoda, bo ja się na nich wychowałam. Złem jestem widać przesiąknięta do kości.
Strach pomyśleć, co mi grozi za przeczytanie większości pozycji Tolkiena... A już przyznanie się do przełknięcia książek D.Browna na bank gwarantowałoby mi spalenie na stosie (całe szczęscie, że ten zwyczaj już lekko zaniedbany został).
Czy zostają nam do czytania w takim razie tylko publikacje, które uzyskały aprobatę RM?
Samo stanowisko Kościoła w tej sprawie mówi mniej wiecej o tym, by zachować obiektywizm i zdrowy osąd przy czytaniu, a nie zamykać się w ciasnych ramach rydzykowych (świadomie użyłam małej litery) herezji.
Na nic zda się czytanie Pisma Świętego co kwadrans, jeżeli nie będziemy wychowywać dzieci w poszanowaniu drugiego człowieka i właśnego życia. Jestem przekonana, iż takie dzieci Harrego Pottera (czy każdą inną postać ze świata magii) odbiorą tak, jak odebrany zostać powinien. A jeżeli do tego jeszcze autorce udało się zachęcić do sięgnięcia po wstrętne pismo drukowane miliony młodych czytelników, to cześć i chwała jej za to...
Fanatyzm religijny, brudy i fałsz jest niestety tym, co skutecznie odstrasza młodych ludzi i w tym należałoby raczej szukać przyczyn odchodzenia od Kościoła, a nie w powieściach o Harrym Potterze...

Przykro mi, powieści fantastyczne (czyli "satanistyczne"...) czytać zawsze lubiłam i czytać będę nadal. Mam nadzieję, że moja zdolność oceny w to, co wierzę, a co jest tylko sposobem na spędzenie miłych chwil nad kartkami powieści, pozwoli mi uniknąć przyklejenia etykietki "satanistki"....


Tyle ode mnie. Kontrowersyjnie? Być może... Starałam się nikogo nie urazić, a jedynie wyrazić swój pogląd w tej sprawie.

PS. Fanką Harrego Pottera nie jestem :)
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 3 komentarze

Dzisiaj na plotkowym poruszony został temat seriali. Tak, seriale to coś, co uwielbiam. I nie mam tu na myśli kolejnego odcinka "Mody na sukces" czy "Magdy M" lub "M jak milość", bo jakoś tak się dziwnie składa, że w przypadku seriali, patriotyzmu i popierania polskiego przemysłu filmowego u mnie za grosz nie ma.
Sama nie wiem, co mnie zniechęca do naszych rodzimych produkcji serialowych - czy banalne tematy i 30 odcinków na temat zakupu pralki, czy też gra naszych gwiazdek i gwiazdeczek. A już nie daj Boże, jeżeli w obsadzie takiego serialu występuje ktoś na kształt Kasi Cichopek czy Joanny Brodzik, to można być pewnym, że wiać będę daleko od takiego czegoś. I choć urodę obu aktorek doceniam, to już ich grę znacznie mniej. Panów, którzy by mnie do obejrzenia takiego serialu skłonili, również w naszym kraju jak na lekarstwo. Gdzie Ci mężczyźni? Na palcach jednej ręki mogę policzyć atrakcyjnych i jeszcze do tego uzdolnionych polskich aktorów... A i tak jeszcze pewnie zostaną wolne paluchy...
A może po prostu fakt, że ja telewizora nie włączam (antena od 3 miesięcy mojej przeprowadzki do nowego mieszkania jak była niepodłączona, tak jest). To znaczy nie, telewizor owszem, ale ustawiony na odbiór dvd ...
Do rzeczy. Lista moich ulubionych seriali:

1. The Unit (Jednostka)- niekwestionowany lider w zestawieniu. Fabuła dotyczy losów bohaterów mieszkających w jednostce wojskowej. Grupa wybranych i przeszkolonych żołnierzy wykonuje szczególnie ważne i niebezpieczne zadania, a wokół tych wydarzeń możemy obserwować ich rodziny, często uwikłane w głęboko skrywane tajemnice i próbujące żyć normalnie i nie myśleć o tym, że w każdej chwili mogą otrzymać informację, że mąż/ojciec zginął podczas misji treningowej, gdyż taką oficjalną wiadomość ze względu na bezpieczeństwo armia przekazuje rodzinom. Wciąga niesamowicie... A do tego miałam podwójną frajdę z oglądania, gdyż aż roi się tam od przystojnych facetów :D Fantastycznie zbudowany Danis Haysbert, nieco zbyt ugładzony Scott Foley i Max Martini w roli niesamowicie pociągającego twardego gościa. Tyle okiem kobiety :)
A serio - to naprawdę przyzwoity serial, choć oczywiście w typowo amerykańskim i często patetycznym stylu. Ale ogląda się sympatycznie.
Po kliknięciu na obrazek - przeniesienie do YouTube, gdzie można obejrzeć, co to takiego :)
Oficjalna strona serialu
http://www.cbs.com/primetime/the_unit/

2. Sleeper Cell (Uśpiona Komórka) - długo podchodziłam do tego serialu, bo temat walki z terroryzmem i Al- Qeady (czy al kaidy, mniejsza z tym) wydawał mi się kolejnym pomysłem na zarobienie kasy przez producentów bazujących na gorących tematach. I przyznaję, że dałam się wciągnąć. Michael Elay jako Darwin Al- Sayeed wciela się w postać tajnego agenta, który ma za zadanie przeprowadzić infiltrację komórki planującej zamachy na terenie Stanów Zjednoczonych. I choć początkowo drażnił mnie swoim wyglądem zmanierowanego chłopaka z ulicy, którego właśnie wyciągnęli z łóżka, to z każdym kolejnym odcinkiem moje rozdrażnienie ustepowało miejsca zaciekawieniu, by w końcu z wypiekami na twarzy śledzić losy tego praktykującego muzułmanina w cichej walce z bezwględnym ekstermistą Al Farikiem...
Po prostu dobry, mocny serial. Czasem zbyt realistyczny, zbyt dosłowny, ale z pewnością wart obejrzenia. Minus za to, że twórcom nie udało się uniknąć amerykańskego patosu...

3. Tudors - serial opowiadający losy Henryka VIII i jego poszukiwanie miłości swojego życia (jak pokazała historia - dość często mu się zmieniał kierunek poszukiwań). Początkowo byłam sceptycznie nastawiona, bo o ile Jonathana Rhys Meyersa w roli Elvisa przyjęłam bez zastrzeżeń, o tyle do roli władcy Anglii pasował mi średnio. Myliłam się, przyznaję. Spisał się w tym genialnie. Choć nadal uważam, że mogli wybrać kogoś o mniejszym uroku osobistym, bo ogromnie trudno mi było go nie lubić, a przecież nie powinnam czuć sympatii do tego rozpustnego, rozkapryszonego i żądnego władzy osobnika, prawda?
Serial całkiem przyzwoicie nakręcony, ze sporym rozmachem, choć szokujący momentami i z pewnością nie dla młodszej widowni pragnącej zapoznać się z szerszym spojrzeniem na czasy XVI wiecznej Anglii. Pomijając już sporą ilość scen przeznaczonych wyłącznie dla dorosłej publiczności, to z faktami historycznymi w wielu przypadkach się rozmija. Ale ogląda się naprawdę nieźle.
I genialna, świetnie zagrana rola Marii Doyle Kennedy jako królowej Katarzyny...


4. Fringe - mój ostatni hit serialowy. Zainteresowałam się nim tylko i wyłącznie ze względu na postać Joshuy Jacksona, którego spojrzeniu nie potrafiłabym się chyba oprzeć. Tak, ciekawe kryterium wyboru filmu, zgadza się. Ale jestem tylko kobietą :) Choć odkąd Joshua zgubił kilka kilogramów, siła jego oddziaływania na mnie nieco osłabła. Do rzeczy. Agentka FBI zostaje zmuszona do wspólpracy z nałogowym hazardzistą uciekającym od rozwiązania problemów ( w tej roli Joshua) i jego ojcem, genialnym naukowcem przebywającym w zakładzie psychiatrycznym. Zjawiska paranormalne, ciekawa akcja i niezła gra sprawiły, że z trudem przyszło mi się pożegnać z bohaterami tego serialu.

5. Millenium. Jako fanka wszelkich thrillerowatych klimatów połączonych ze szczyptą zjawisk paranormalnych nie mogłam przejść obojętnie i wobec tej pozycji. Wciągnęła mnie na długie zimowe wieczory.
Główny bohater, Frank Black, to były agent FBI, który ma dar patrzenia na zbrodnię oczami mordercy i wczuwania się w jego emocje. Dzięki temu miejsce zbrodni mówi mu znacznie więcej niż pozostałym śledzczym. O ile dwa pierwsze sezony oglądałam z zapartym tchem, to już trzeci mnie głęboko rozczarował i pozostawił spore rozgoryczenie kierunkiem, w jakim poszli scenarzyści filmu. Ale i tak uważam, ze dla fanów gatunku, to pozycja obowiązkowa.




6. Medium. A to akurat bardzo śmieszny serial, mimo iż wcale nie komediowy. Duża dawka rozsądnego i sympatycznego humoru plus zjawiska niewyjaśnione.
Alison Dubois ma dar rozmawiania ze zmarłymi, którzy nawiedzają ją niezależnie od tego, czy sobie tego życzy, czy nie. Do tego widzi w snach zbrodnie, które jeszcze się mogły się nie wydarzyć. Zamiast zamknąć się w psychiatryku, rozpoczyna współpracę z biurem prokuratora. I już. I tak przez kilka sezonów (w sumie 5)
Lekki i przyjemny. A dziewczynka grająca rolę córki Alison zasługuje na Oskara wraz z kimś, kto pisał jej teksty. Rozbrajająca była do tego stopnia, że czekałam na jej pojawienie się w każdym z odcinków :)

Na uwagę zasługują też takie pozycje jak Numb3rs, Revelations, Lost Room, oczywiście CSI (w tym głównie Las Vegas i nieco mniej Miami), Criminal Minds, Day Break, Taken i kilka innych.
Co do głośnych seriali typu Lost, Heroes i Prison Break to mam mieszane uczucia. O ile pierwsze sezony obejrzałam z przyjemnością, o tyle dalej nie przebrnęłam. Może kiedyś, jak będę miała dużo wolnego czasu. Na razie nie zamierzam.
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 1 komentarze

Miało nie być tu wizażowych wstawek, ale nic na to nie poradzę, że to miejsce, gdzie roi się od skrajności. Z jednej strony mnóstwo wspaniałych, ciepłych i naprawdę mądrych osób (co nie znaczy, że zawsze mamy podobne poglądy, ale szanuję ludzi, którzy kulturalnie potrafią przedstawić swój punkt widzenia), a z drugiej masa dzieci neo, panien NAJMĄDRZEJSZA-NAJPIĘKNIEJSZA wszystkowiedzących i zwykłych zakompleksionych szarych myszek, które swoją frustrację zamieniają w satysfakcję z dokopania komuś zza dającego poczucie anonimowości nika i durnego avka. Skoro i tak nikt nie wie, kim jestem, to przecież mogę udawać, że jestem KIMŚ, prawda?
Niestety, nie. Na bycie kimś trzeba sobie zapracować. I ta droga nie prowadzi przez wylewanie jadu i żółci na wszystko dookoła. Czy naprawdę tak ciężko powstrzymać się od żałosnego poziomem komentarza?
Wybaczcie, ale litości dla debilizmu we mnie za grosz. I nic na to nie poradzę. A że tym razem chodziło o kogoś, kto jest naprawdę przesympatyczną i zdolną osobą, to poniosło mnie podwójnie.

Nie napiszę o tym na forum, bo i tak niedługo przypną mi łatkę "awanturnica" :D, ale nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy w miejscu, w którym spędzam tyle czasu spotykam zachowania rodem z przedszkola.... Wrrrr !
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 3 komentarze

"Birds of paradise" to utwór stosunkowo mało znany szerszej rzeszy słuchaczy, ale z pewnością jeden z najpiekniejszych i budzących niesamowite emocje u tych, którzy znają jego znaczenie.
Poznałam go kilka lat temu, gdy mój brat był w Bośni. To on właśnie poprosił mnie o jego odszukanie. Przyznam, iż byłam zaskoczona, bo nie rozumiałam. Dopiero, gdy zaczęłam szukać informacji na jego temat, dowiedziałam się, co znaczy ten utwór, kiedy jest grany i dlaczego ...
I do dzisiaj nie potrafię go słuchać bez czegoś, co ściska mnie w gardle i powoduje, że zaczynam dostrzegać to, czego na ogół nie dostrzegam.

Utwór poświęcony tym, którzy nie wrócili...

Jedno z nalepszych wykonań, jakie słyszałam.

Who are you
who am I? Is it real
do we touch the sky?
Nothing's real - all disguise
said the birds of paradise.
I'm afraid
can't you see
tell me where do you carry me.
You will soon realize
said the birds of paradise.
Flying home
flying home to the land that
you once have known

To the peace that once was
true for a little girl
like you.
Flying home
flying home from a world
that is made of stone
Till your heart is light
and free like it once was
meant to be.
How can I go ahead when my
eyes are becoming wet?
Save your tears - dry your eyes
said the birds of paradise.
But the times passing by
say how long do we have to fly?
Moon will set, sun will rise
said the birds of paradise.
Flying home
flying home to the land that
you once have known
. .
Flying home
flying home from a world
that is made of stone
Till your heart is light
and free like it once was
meant to be.
Hear the sound
see the light
now I know that our way was right
Morning sun can make you wise
said the birds of paradise.
Birds of paradise

I za każdym razem, gdy słyszę głosy, że słowa tej piosenki są banalne a muzyka mało ambitna, wiem, że pisze to osoba, która nigdy nie miała bliskiego, który był na misji w Iraku, w Afganistanie, Bośni, czy gdziekolwiek indziej... Bo utwór arcydziełem nie jest, zgadza się, ale nie o to przecież w nim chodzi...
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 2 komentarze


Andrzeja Pilipiuka zaliczałam do grona moich ulubionych polskich autorów. Niestety, czasu przeszłego nie mogę tutaj nie użyć. Po lekturze wszystkich czterech tomów "Oka Jelenia" jestem rozczarowana, zawiedziona i na jakiś czas mam dość znajomości z tym pisarzem.

Wielkie nadzieje pokładałam w tym cyklu. Pomysł ciekawy, autor mi bliski i znany, więc jak mogłam nie sięgnąć w końcu po cztery tomy przytargane mi przez tatę? Nie mogłam.

Już sam początek nieco mnie zaskoczył, ale nie byłam pewna jeszcze, czy jest to zaskoczenie na plus, czy też wręcz przeciwnie. Nieco zdezorientowana czytałam dalej i z każdym kolejną częścią miałam ochotę wrzasnąć "WTF!?". Bohaterowie przeszli taką metamorfozę, jakby Pan Pilipiuk nie do końca był pewny, w jakim kierunku powinna pójść stworzona przez niego postać. Straciły na wiarygodności i sama już nie wiedziałam, czy Helę mam lubić, czy też poddać się ogarniającej mnie irytacji co do jej osoby. Szkolny informatyk wyrwany ze swoich czasów, zagubiony i nie potrafiący sobie poradzić z tak prostym zadaniem, jakim jest przetrwanie kolejnego dnia, nagle staje się super bohaterem wychodzącym z każdej opresji wręcz w Hollywoodzkim stylu, opierając się o pomysły, jakich nie powstydziłby się sam McGayver. No i biedny licealista - niedojrzały chłopiec, który nie był w stanie wykrzesać z siebie odrobiny zdrowej chęci samoobrony na początku, a kończy niemalże z osobowością szlachetnego rycerza...
Sama Łasica, postać obca, zimna i drastycznie mechaniczna, nagle nabiera ludzkich cech, przecząc tym samym istocie swojego bytu.
Ok, zmiany może i słuszne, tylko... mało wiarygodne i kompletnie nieprzekonywujące.

Konflikty na tle religijnym, trochę politycznego bełkotu, medycyna od podstaw, nieco Matrixa i spojrzenie na świat oczami żydowskiej dziewczyny - taką mieszankę zaserwowano nam tutaj w lekkiej, aczkolwiek trudnej do zaakceptowania formie.

Ostatni tom "Pan Wilków" to kulminacja wszystkich najgorszych cech tego cyklu. Brak spójności, logiki, autentyczności i ... zakończenia. Mamy tam wszystko - złych Chińczyków, XVI wiecznych prostych ludzi, którzy bez wahania i mrugnięcia okiem przyjmują i ograniają to, czego ogarnąć nie powinni, wątek taniej love story, kolejne wskrzeszenia, wizje i całą masę wydarzeń budzących już nie zaciekawienie, a zwyczajne znużenie.
I choć po cichu liczyłam, że może tom V zepnie to wszystko w sensowną całość, to odkładając książkę po ostatniej stronie tomu czwartego, nie jestem pewna, czy miałabym siłę i ochotę znowu zanurzać się w ten świat...

Cykl "Oko Jelenia" poznałam, bo poznać musiałam, jako miłośniczka tego typu literatury, ale literaturą przez duże "L" na pewno dla mnie nie jest. Przykro mi, Panie Pilipiuk, ale mam wrażenie, jakby ktoś tu próbował odcinać kupony od swojego dotychczasowego dorobku i pomyślał "skoro kupili tamto, kupią i to". Ja kupić nie zamierzam...
[ Ciąg dalszy ... ]

Posted by Cathy - - 0 komentarze

Jako, iż tamten blog z założenia ma dotyczyć minerałów i wszystkiego, co z nimi związane, to pomyślałam sobie, że dobrze by było nie zaśmiecać go informacjami i moimi nie zawsze mądrymi przemyśleniami z mojego życia prywatnego.

Stąd też pomysł na stworzenie odrębnego bloga, o nieco innej tematyce. Ok, minerały uwielbiam, kosmetyki z definicji również, ale to nie jest cały mój świat (a takie wrażenie mogą z pewnością odnieść osoby odwiedzające mojego bloga). Nie, wbrew pozorom, są też inne sprawy, którymi się zajmuję. Nie spędzam całych dni na robieniu swatchy, opisywaniu minerałów i zachwycaniu się nimi. To zabawa (czasochłonna, to fakt), ale tylko malutka część mojego świata.

Mam nadzieję, że ten blog również znajdzie czytelników i mam nadzieję, że znajdą się osoby, które będą chciały poznać mnie bliżej, a nie oceniać mnie jedynie poprzez pryzmat moich czysto kobiecych zainteresowań.

Tu na posty o kosmetykach, zakupach itp. nie znajdzie się miejsce. Za to przeczytać będzie można o tym, co mnie cieszy, co mnie irytuje, co sprawia mi frajdę i co wkurza mnie niezmiernie, a także wszystko to, czym będę chciała się z Wami podzielić.

Trochę czasu pewnie upłynie, zanim nadam mu ostateczny kształt i formę, zwłaszcza, że czas to ostatnio towar wysoce deficytowy. A przecież są wakacje, pora urlopów i odpoczynku, więc teoretycznie powinnam mieć go więcej, zwłaszcza, że kilka zajęć mi odeszło. Jak więc wobec tego wytłumaczyć to, że mam go tak mało?
Ba, ja przecież nawet teoretycznie jestem kobietą samotną ostatnio :)
I wciąż się tego uczę...
[ Ciąg dalszy ... ]